od początku

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Co rośnie?

Dostałam w prezencie piękny wiersz o chwastach:

The mallow-seed became a cheese
The henbanes loaves of bread
A burdock leaf our table cloth
On a table stone was spread
The bindweed flower that climbs the hedge
Made us a drinking glass
And there we spread our merry feast
Upon the summer grass.


Spróbuję tłumaczenia:


Nasiona malwy zostały sera kręgiem,
a lulka- bochnami chleba.
Liść łopianu był naszym obrusem
pościelonym na stole z kamienia.
Z powoju, co po żywopłocie
się wspina- kielichy zrobiliśmy
I tak na letniej trawie
Święto świętowaliśmy.


i cdn.;-]


Bawiliście się w takie przyjęcia? Ja, oczywiście, tak. I ma rację Przyjaciółka obdarowująca mnie tym tekstem, że rzeczy nie są wieczne, bo są zbyt piękne, by trwać.
Jak wakacje, ale już nie marudzę.
Ogarnę Moherię, aby znowu się nią stała, ale najpierw.
Pewna Justyna (i jej, oczywiście, mąż)- dalej PJ, jak PJ Harvey- chcieliby, żebym zaprojektowała im ogród w Szwecji.
Fajnie fajnie.
Lubię szwedzkie ogrody:-]
Zwykle przy takich okazjach należy się najpierw zastanowić nad materiałem roślinnym, i ja już to mam rozkminione. Od kilku lat obserwuję ze zdziwieniem niejakim, co rośnie w tym zimnym kraju, w każdym razie do szerokości geograficznej Sztokholmu.
I oto:
Hortensje bukietowe, szczególnie teraz, pod koniec lata, efektowne:




ale JAK one rosną. Nie jako krzewy okrywowe, jak u nas. Są puszczone samopas, ale po jakimś czasie masywny śnieg rozłamuje kruche gałązki, albo ktoś pomyśli, że dosyć tego, i od pewnej wysokości są co roku przycinane, a rozgałęziony pień grubieje. Różne odmiany to są, powyżej te różowiejące- Pinky Winky? Strawberry coś tam? Kto rozpozna? Jest i moja ulubiona Kyushu:


A w centrach ogrodniczych także inne odmiany:


Duże krzaki, ale niespecjalnie tanie;-/ chcielibyście kupować hortensje za stówę?!
Ich imponujący wygląd to kwestia cięcia, no i śniegu okrywającego korzenie w zimie. Podobnie ma się sprawa z hortensją pnącą:


Jak widać, nie są specjalnie zaopiekowane;-)
Świetnie radzą sobie różaneczniki i wrzosy, sadzone nawet jako zieleń osiedlowa. To z kolei zasługa dużej wilgotności powietrza, dużej ilości opadów, płytkiej, dobrze nagrzewającej się gleby i śnieżnych zim.


To prawda, sadzi się je raczej w osłoniętych miejscach;-)
Wysoka wilgotność powietrza to podstawa sukcesu w uprawie klonu palmowego:


i jarzębiny:


Natomiast jarząb SZWEDZKI, Sorbus intermedia, jest wszechobecny- rośnie dziko wszędzie, często jest wtedy pogięty, na wpół bezlistny, obłamany przez śnieg i ogryziony przez kreatury, ale w dobrych warunkach jest niezwykle ozdobnym drzewem:


podobnie jak klon Ginnala, Acer ginnala:


który polecam zawsze i wszędzie. Piękny pokrój, ale naprawdę piękne jest jego jesienne, ogniste przebarwienie. I zwykły klon polny, Acer campestre:


PJ pewnie nie lubi pięciornika, ze względu na kolor kwiatów, ale na tych płytkich i ubogich glebach jest on urodziwym krzewem, jak słusznie pisała kiedyś GAJA:


I co jeszcze rośnie dobrze? Większość prostych gatunków i starych odmian róż, jak róża pomarszczona, Rosa rugosa, i inne





Ulubione moje:-) PJ, a pytałam o róże? stosunek ludzi do róż jest wyznacznikiem tego, jacy są, tak uważam. Ludzie lubią róże lub nie lubią róż. Nikt nie jest obojętny wobec róż;-]
Pochwalę się zakupem:


ha- ha. Bardzo w stylu róż, prawda?
Pokażę jakieś bardziej reprezentatywne i LEPSZE niż ta ateńska mielonka szwedzkie jedzenie:

wędzony łosoś, sałatka ziemniaczana;-)))  nomnomnom...
No i jeszcze szafka, must have:

znaczy te kolory, kolory, kolory...
A ja tak tu siedzę i kminię posta, bo Kminek na kolanach zalogowany i już. Nigdzie nie idzie. To się nie rozpakowuję, no. Ale dosyć tego. Pańcia idzie spać.
Pozdrówka, Megi.




sobota, 27 sierpnia 2011

wiatr we włosach, wiatr w żaglach

Dziękuję Ewie G za wyróżnienie (znowu;-)?). Polecam Ewy blog, sama ją zresztą niedawno wyróżniałam. Ewy blog o literackich inspiracjach, o ogrodniczych ciekawostkach.
Znowu mam pisać o sobie? Ja ciągle piszę o sobie, cały blog jest o mnie. To, jeżeli pozwolicie, dzisiaj w tym duchu już do końca posta;-] A z polecaniem poczekam... aż was poczytam, tak w okolicach Blog Day.
Bo- załapałam się. Już się nie fochuję, że lepsza Suwalszczyzna, że w przyszłym roku już Czarnogóra, że zimno, wykąpać się nie można...

(widać, jaka ZIMNA woda?)

Po prostu wkręciłam się na całego.
Duch podróżniczy mnie opanował.
Jeździmy tu i tam. Jak przystało na podróżników prawdziwych, nasze wycieczki planujemy mniej więcej w połowie, resztą rządzi przypadek. Bo nie mam dobrych map ani gps, bo zanęci nas kawałek przyrody, bo nagły kaprys ściągnie nas z trasy.


I jest zajebiście. I jest przepięknie. It's beautiful, szwagier.
Dziękuję mojemu TP, z którym życie jest podróżą, z którym podróż jest jak życie- zwykłe, skromne, bez zbędnych ruchów, fajerwerków, samolotów i hotelu na Bali, za to z czułym rozpoznawaniem najbliższych okolic. Jest dobre i proste jak czarna kawa.


Myślę, że tak, jak ludzie zatęsknili za sielskim otoczeniem i przeszłością, tak kiedyś zatęsknią za prostymi podróżami. Odpowiednie biura i przewodniki się przydadzą;-]
Zbieram sobie materiał do pisania o przyrodzie i zieleni, ale najpiękniejsze ulotne wrażenia i zachwyty wiążą się z krajobrazem kulturowym, tak innym, niż u nas.
Bo... kilka kilometrów za całkiem sporym i cywilizowanym miastem rozciąga się torfowisko jak z filmu o początkach Ziemi, a niemal na jego brzegu stoi farma, której mieszkańcy wyglądają jak amisze i są amiszami, i sprzedają sok z czarnego bzu i ręcznie robione masło.






Bo w kolejnym loppisie, w wielkiej pofabrycznej hali, szwedzki krasnolud moje dwa uzbierane koszyki zakupów wycenia machnięciem ręki na 200 koron (nawet nie wiem, co tam kupiłam o_O), a sam wraca do krasnoludzkiej pracy, polegającej na rozbijaniu sprzętów młotkiem, aż echo niesie pod dach.

(w kolejnym mogliśmy tanio nabyć dwie głowy łosia. A w przyszłym tygodniu będzie tu loppis z bagażnika, taki zlot i wyprzedaż jak na programach w BBC Lifestyle. Nas już nie będzie:-///).

Bo między dwoma domami we wsi 24 30- tonowe kamienie ułożone w kształt statku przypominają o kulcie Odyna.



Bo codzienny lunch, wybrany na chybił, może okazać się kompletną niespodzianką, hiszpańską inkwizycją.


A zagłębianie się w gospodarstwa przenosi mnie prawie na Suwalszczyznę.






Może ja ten mój zachwyt przedstawię na przykładach.

Pierwszy- drewniany kościół w Skagerhult z XVII wieku.





Otwieramy drzwi dużym kluczem, zwisającym na łańcuchu...


Nastrój wnętrza jest niesamowity.




Jest i stół pod oknem, w zakrystii;-) Detale zapierają dech:



Jakoś tak myślę o anecie i jej meblach, i wszystkich rzeczach, które nas przeżyją. Jak kruche okienne szyby z epoki...
Pozwalamy sobie na drobne zabawy
























Wychodzimy, zamykamy.



Drugi- chata w Kulang z końca XVII wieku.





Patrząc na wiekowe (tutaj akurat to słowo na miejscu), a żywicujące bale, w zwężających się ku górze zrębach, na podwaliny z jednego pnia drzewa, na wnętrze, które mogło być równie dobrze wyposażone w XVII, jaki i w XX wieku (dom był zamieszkały do 1936)... nie wiem, co myśleć. Chyba to, że OSTATNIO dużo się zmieniło. Np. rozkmina, jakich bloczków na fundamenty użyć, zamiast POŁOŻYĆ DRZEWO...


I co? Kościół na bezludziu, otwarty, pełen zabytkowych, a przenośnych sprzętów. Stuga na uboczu, z otwarta, niezasikaną i niewysprejowaną piwnicą, bez stosów puszek i butelek wokoło. W ogóle stoi, nikt jej nie spalił. A ciekawe, że w PL tak nie można. Pamiętacie moje posty z podróży po Dolnym Śląsku? Smutek, chaos, zaniedbanie, ogólna rozbiórka, tylko niektóre miejsca jawią się jako oazy dobrostanu. Może i ten rozpiździel i nostalgia są tajemnicze i fajne, ale prowadzą do przepaści i ruiny, i niedługo nie będzie co zbierać. A tu- inaczej. I mimo widomego wygodnictwa i niewielkiej  przedsiębiorczości, jakoś w co drugiej wiosce ktoś sprzedaje rzeźby albo wafle, tak od 13 do 15 w środy i soboty...
Lubię Szwecję.

Lubię J i P, i zawsze będę chciała przyjeżdżać do ich słonecznego domu, bo to oni tam mieszkają. I gdziekolwiek by nie mieszkali. Znajduję u nich spokój i proporcje.
Lubię Szwecję, i do końca życia będę miała tam co odkrywać.

I co?
A, jeszcze to, że wolałabym może nie być taka odkrywcza i zachłanna, i czasem spędzić wakacje jeszcze prościej, przecinając promień kilkudziesięciu km na rowerze, z wiatrem we włosach, wracając uchetana wieczorami pachnącymi sianem, i zbożem, i grającymi świerszczami... czy jeszcze kiedyś...
Kiedyś. Kiedyś marzyłam o robieniu ogrodów, teraz- może to fajne i czasami twórcze, ale żaden cud i miód.
Kiedyś myślałam o osiedlowym loppisie z dodatkiem moich ulubionych duńskich ciuchów, teraz- wiem, że z nudów bym umarła, mając za towarzystwo przedmioty i przedmioty.
Kiedyś... a teraz chciałabym pić codziennie kawę w innym miejscu i pisać o tym dla was.
I chciałabym codziennie pić kawę w fotelu z widokiem na okno północne i wschodnie i kotem na kolanach, i pisać o tym.
Kiedyś. Koniec wakacji, koniec końców.
Wracamy. Zaczynam od nowa.


Więcej zdjęć nt. krajobrazu kulturowego i opisanych nastrojów dla fanów.
Pozdrówka, Megi.